środa, 8 lipca 2009

Polski bohater: będę znowu uciekał, w końcu musi się udać

Marcin Sapa, polski jedynak w tegorocznym Tour de France, był bohaterem wszystkich środowych serwisów sportowych w naszym kraju. Kolarz Lampre uciekał przez blisko 200 kilometrów - tak jak zapowiadał na stronach Onet.pl - ale ostatecznie został wchłonięty przez peleton.
Ucieczka jednak powiodła się, bowiem przed rozpędzonym peletonem linię mety minął Francuz Thomas Voeckler (Bouygues Telecom).

Dotrzymał pan danego słowa i faktycznie zaatakował na piątym etapie.
- (śmiech) Tak wyszło, że udało się.
Gazetka

Wie pan o tym, że był bohaterem serwisów sportowych w Polsce w środę?
- Bardzo miło mi to słyszeć.

Ciężko było zapewne? Długa ucieczka i skuteczna. Wprawdzie pan przyjechał w peletonie, ale kolega z ucieczki (Thomas Voeckler - przyp. red.) jako pierwszy minął linię mety.
- Powiem szczerze, że zaskoczony jestem tą rozgrywką na końcu etapu. Nic nie wskazywało bowiem na to, że ta ucieczka może mieć powodzenie. Na ostatnich kilometrach pracowałem naprawdę mocno i dlatego też brakło tych sił na końcówce. Ostro wziąłem się za robotę w tej ucieczce, bo chciałem, żeby ten peleton dogonił nas nie na 30 kilometrów przed metą, a powiedzmy na 15 kilometrów przed "kreską". Kiedy mieliśmy 30 km do mety nasza przewaga wynosiła bodajże 40 sekund, ale mieliśmy jeszcze przed sobą zakręt w prawo i ponad 20 km pod wiatr. Naprawdę nic nie wskazywało na to, że ta ucieczka może mieć jakieś szanse powodzenia. Sądziłem, że peleton trzyma nas na tak małą przewagę, by w każdej chwili nas dogonić. Losy potoczyły się jednak inaczej. Zawodnicy "rozjechali się", jak to się mówi po kolarsku, w peletonie. Przestali gonić, a później mieli bardzo ciężko dojść naszą ucieczkę. Wykorzystał to doświadczony kolarz Thomas Voeckler. Zachował najwięcej sił na koniec i wygrał.

Kiedy zobaczyłem skład ucieczki, to powiedziałem do kolegów, że dojedziecie do mety. Był nawet zakład o whisky.
- Będę powtarzał to jak mantrę. Nie spodziewałem się, że ta ucieczka dojedzie do mety, bo wiedziałem, jak wygląda trasa tego etapu. Wiedziałem, że będzie coraz ciężej wraz ze zbliżaniem się do mety, bo odbijaliśmy coraz bardziej w prawo, co oznaczało jazdę pod wiatr. W takiej sytuacji, po tak długiej ucieczce, zaczyna brakować sił w nogach. Peleton zazwyczaj w takich sytuacjach dodaje gazu i niweluje tę przewagę. Tym razem stało się jednak trochę inaczej.

Ma pan trochę żal do kolegów z ucieczki, że kiedy schodził pan z mocnej zmiany, dali nogę i wyrwali do przodu?
- Powiem szczerze, że dało się odczuć w tej ucieczce, że Francuzi, których było trzech, ustalali jakąś taktykę. To jest jednak Tour de France. Wiadomo, że gdyby podobna sytuacja zdarzyła się na Tour de Pologne, to pewnie też byśmy między sobą ustalili, jak mają wyglądać ostatnie kilometry. Sądzę, że zbyt wcześnie wyrwał się Rosjanin Michaił Ignatiew. Gdyby taki rozpoczęły się na około dwa kilometry do mety, myślę, że byłaby szansa dojechania całej naszej grupy.

Teraz zbliżają się Piereneje. Trzeba będzie zatem uważać, by nie przekroczyć limitów czasowych.
- Będę jechał jak najbardziej ekonomicznie. Chodzi o to, by nie przekroczyć limitu czasowego. W książce wyścigu mamy rozpisane wszystkie etapy i wiemy, ile na każdym etapie możemy stracić do zwycięzcy. Zapewne kolejny atak przypuszczę w przyszłym tygodniu, kiedy zjedziemy z gór. Teraz udało się mi uciec zgodnie z zapowiedzią, ale nie obiecuję, że następnym razem też tak będzie. Na pewno nie poddaję się i będę próbował kolejnych ucieczek. Właściwie zrobiłem to, co miałem zrobić. Uciekałem, wygrałem dwie lotne premie i chyba wszyscy są zadowoleni.

Za wygranie lotnych premii zarobił pan nieco euro.
- Tak, ale wiadomo, że nie są to jakieś duże pieniądze. Wszystko widzie do jednego wora i potem dzielimy to na wszystkich zawodników w drużynie. Ale zawsze to coś.

Podczas tego etapu przekroczył pan 1000 kilometrów ucieczek w tym roku.
- Zgadza się. Tysiąc kilometrów ucieczek mam już w nogach. Na piątym etapie Tour de France brakło rzeczywiście bardzo niewiele, bo zaledwie kilometr do mety. Na pewno będę próbował dalej. Kiedyś musi się udać.

Kierownictwo i koledzy z drużyny chwalili?
- Tak oczywiście. W końcu zrobiłem to, co miałem zrobić. Troszeczkę brakło na koniec - może szczęścia, ale co zrobić. Może uda się kolejnym razem.

Rozmawiał - Tomasz Kalemba, sport.onet.pl

foto: Roberto Bettini

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz